radio młodzi - wolni ONLINE :   

 

 

LABORATORIUM uczenia się przez działanie (learning by doing)
klasy dziennikarskie VI LO w Gdańsku (pressmedia.vilogdansk.pl)
oraz Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (e-kreatywni.eu)

radio obecnie gra pod adresem: 
http://miesiecznik.e-kreatywni.eu/index.php

 

  

  

 

  • Powieść w wydaniu radiowym
  • Aśka Rec: KAROLINA
  • odcinek 7.

 

Wywoływałam Karolinę z pamięci, gdyż nasze niespodziewane spotkania wciągały mnie w rejony niedostępne dla innych, ukazując wzajemne splątanie losów. Zupełnie inne, nie pasujące do siebie, jak plus i minus, fascynujące z jednej strony, to jednak odpychające z drugiej. Dziwne, ale chciałam ją spotkać ponownie. Po prostu spotkać, popatrzeć w jej piękne oczy, próbując odgadnąć zawartą w nich tajemnicę. Nie wiedziałam gdzie dokładnie mieszka, oprócz tego, że blisko mnie. Ale to „blisko mnie” może oznaczać sporo domków jednorodzinnych, gdyż w tej części dzielnicy innej zabudowy nie uświadczysz. Spacerowanie zaś po okolicznych ulicach mijało się z celem, tylko niepotrzebnie bym się zmęczyła. Jednak chciałam się wyrwać z domu, nie siedzieć bezczynnie wpatrując się w niebo. Przypomniałam sobie słowa Adama, który gdy przyjechał do Szczecina, jego Joanna nie była z nim wtedy jeszcze dzień w dzień, więc sam chodził po mieście z planem miasta w ręku, tak na wszelki wypadek. Pewnego razu powiedział jej, że pojechał tramwajem na Pomorzany, poszedł z pętli na sam koniec dzielnicy, dochodząc niemalże do ulicy Szczawiowej.

– Po co tam poszedłeś? Tam przecież nic nie ma… – odpowiedziała wtedy Joanna.

Bo faktycznie, tam nic nie ma, nawet zabytków. Chyba, że za nie uważa się też kolejową infrastrukturę. Ale właśnie o to chodziło, pojechać samemu w rejony dla siebie nieznane, gdzie wtedy dla niego każdy rejon miasta był obcy. Wówczas nawet nie przypuszczał, że zamieszka z Joanną na Pomorzanach. Krótko bo krótko, gdyż niedługo później rozstali się. Nie przypuszczał również, że niedługo potem pozna inną Joannę, też ze Szczecina, też z Gumieniec. Tyle że dużo młodszą… Życie bywa przewrotne.

Wyszłam więc z domu, nie mając żadnego konkretnego celu, podobnie jak Adam jadący wówczas na Pomorzany. Bez celu, dla samego rozpoznania miasta, gdyż centrum miał na co dzień. Chciał poznać coś innego, inny rejon miasta. Czynił to z nudów, może dla zabicia czasu a może z tęsknoty za Joanną, której nie widywał zbyt często w ciągu dnia.

Dojechałam do centrum, ale stwierdziłam, że to miejsce mi nie odpowiada. Hałas pojazdów skutecznie zniechęcał mnie do spacerowania ulicami, które znam na co dzień. Co więc robić? Dokąd pójść? Znajdowałam się stosunkowo blisko placu Zwycięstwa, nie miałam żadnego pomysłu co ze sobą zrobić, dokąd pojechać. Nikogo też nie spotkałam ze znajomych, który by mnie natchnął, sprawił, że podejmę jakąś konkretną decyzję, co do dalszego biegu dnia. Było za chłodno ażeby jechać choćby do Lasu Arkońskiego, i za daleko do Puszczy Bukowej. Myśli błądziły po mieście, szukając jakiegoś impulsu do dalszego działania.

Pomyślałam, że Karolinę mogę spotkać gdziekolwiek, w najmniej spodziewanych miejscach, jak bywało dotychczas. Pętla tramwajowa na Gumieńcach, alejka na Cmentarzu Centralnym, jeszcze parę miejsc, gdzie niespodziewanie znajdowałyśmy się, nie mając tego w ogóle w planach. Nagle drogę zajechał autobus jadący na Wyspę Pucką.

Inny świat. Bo, faktycznie jakieś dwadzieścia minut jazdy z początkowego przystanku na ul. Tkackiej, na końcowy na Wyspie Puckiej – i tam jest zupełnie inny świat, gdzie może nas obudzić pianie koguta lub rechotanie żab.

Usiadłam w pustym autobusie, oglądając mijających nas przechodniów, nikt znajomy nie wpadł mi w oczy, choć  to ścisłe centrum miasta. Pomyślałam, że jeszcze jakieś pół godziny i będę w zupełnie innym świecie, bez tego szumu wielkomiejskiego, bez hałasu tramwajów, ryku samochodów i całej masy przechodniów mijających mnie, nie zwracając kompletnie żadnej uwagi. Byłam jednym z nich, tyle że siedzącą w autobusie. Kierowca pospiesznie palił papierosa, musiał pilnować rozkładu jazdy. Tutaj w mieście są chyba dwa, trzy przystanki, po czym wkraczamy w inny świat. Jaki to świat? Świat ciszy i spokoju, świat tajemnic. Czy na pewno tajemnic?

 

Jestem na Wyspie Puckiej. Dojechałam aż do końca, tam gdzie nie ma cywilizacji, wokół tylko pola i łąki… Co ja tutaj robię? Do najbliższych budynków kilkaset metrów. No nic, mówię sobie, trzeba wracać, najbliższy autobus za bite dwie godziny, a trzeba kupić jakąś wodę do picia, bo oczywiście zapomniałam wejść do sklepu będąc w centrum. Kierowca zdziwił się pewnie, gdy dostrzegł mnie wysiadającą i kierującą się piechotą w odwrotnym kierunku, w stronę wsi, chociaż cały czas był to Szczecin. Ale tylko tutaj tramwaj zawiezie nad samo jezioro, tylko tutaj zawiezie do Lasu Arkońskiego, tylko tutaj zamienisz ścisłe centrum miasta na wieś, i to w dwadzieścia minut. Uroki mojego miasta…

Szłam wolnym krokiem, rozglądając się uważnie, jakbym chciała zapamiętać każdy szczegół, który wpadł mi w oczy. Co rusz coś przykuwało moją uwagę, albo rozpraszało, jak klakson przejeżdżającego autobusu. Pokiwałam ręką kierowcy na znak, że wszystko „OK” ze mną. Że tak ma być, że celowo wybrałam taką drogę zamiast siedzieć albo leżeć wygodnie na tapczanie, czekając na następny dzień.

Nie lubię leżeć bezczynnie i czekać na Bóg wie, na co. Z perspektywy turystycznej, ten mój przyjazd był bezsensowny. Nic się nie dzieje, żadnej dynamiki ruchu, bo niby kto miał ją tworzyć. Ja? Scena jednego aktora? Przede mną pusta ulica, więc mogę się sprawdzić, powiedzmy od tego słupa po tamten słup. Mam więc dla siebie przestrzeń by wypełnić ruchem, pomysłem, własną inicjatywą.

Wypełniam więc przestrzeń własnym słowem, bo tutaj nie trzeba podskakiwać góra – dół. Tutaj wystarczy symfonia słów, symfonia własnych myśli – jesteś teraz sama, w promieniu ileś tam metrów nie ma żywego ducha. Można dać upust własnej symfonii dobrych myśli.

Zadzwonił mój telefon, dzwoniła siostra.

– Gdzie jesteś i co robisz?

– Jestem na Wyspie Puckiej. Sprawdzam, czy mnie tam nie ma. Po co pytasz?

– Na Wyspie Puckiej? Chyba zwariowałaś. Masz tam kogoś?

– Nie, nie mam. Ale o co chodzi?

– Pójdziemy do kina?

– Nie wiem, o której wrócę, dopiero przyjechałam.

– Aha, zadzwoń jak będziesz wracała. Pozdrów go ode mnie.

– Kogo?

– Nie wiem kogo, ty powinnaś wiedzieć. Papatki.

 

Ruszyłam dalej przed siebie. Niebywałe, jakie tutaj jest pustkowie, „puste pustkowie”, nikogo niemające na swym horyzoncie. Po co autobus jedzie tyle kilometrów, skoro tutaj żywej duszy nie ma?! Oprócz mojej żywej duszy. Najżywszej duszy w całym moim wszechświecie, niezbadanym nawet przeze mnie.

Powoli zbliżałam się do pierwszych zabudowań, dziwiąc się zmianom, które tutaj powstały. Domy pojawiały się, jak grzyby po deszczu. Ale hola, kiedy tu byłaś ostatnio? W ogóle byłaś? Pytałam sama siebie.

Z kieszeni wydłubałam pomiętą ulotkę z mojego jednego leku, rozwinęłam ją czytając pierwsze zdanie, jakie mi wpadło do oczu. Była to poezja najwyższych lotów… – „konieczność przepompowania dodatkowej ilości płynów w całym organizmie oznacza, że serce musi pracować intensywniej”. Oj, ma intensywny żywot, spacerkiem przez Wyspę Pucką. Kto to wymyślił?

Powiewał lekki wiatr rozrzucając moje włosy, tworząc na głowie bałagan artystyczny. Ach wietrze, cóż żeś ty uczynił…

Dochodząc do pierwszych zabudowań, spostrzegłam osobę na wózku inwalidzkim, wyjeżdżającą z podwórza i zatrzymującą się na chodniku. Pomyślałam, że będzie okazja spytać gdzie znajduje się najbliższy sklep. Ruszyłam więc szybciej ażeby nie zniknął mi zanim do niego dojdę.

– Przepraszam panią – odezwał się siedzący na wózku mężczyzna. Miał około czterdziestu lat, szczupłej budowy ciała. – Mam taką prośbę. Tu niedaleko jest sklep spożywczy, pomogłaby pani dojechać do niego?

– Dzień dobry – odezwałam się – właśnie o sklep chciałam pana spytać.

– To tu niedaleko, widzi pani, jaki wysoki chodnik, na dodatek nierówny. Teoretycznie dojadę sam, ale równie dobrze mogę się wywrócić. Wolę więc czyjąś asekurację…

– Nie ma sprawy, chętnie pomogę, też chcę do niego wejść.

Chwyciłam wózek pchając go ostrożnie po chodniku. Faktycznie, chodnik był nierówny, gdy bym sama szła, kompletnie nie zwracałabym uwagi na krzywe płytki chodnika. Przypomniałam sobie Adama, który również siedział na wózku, na szczęście stosunkowo krótko. Fizjoterapeutki, na czele z uwielbianą przez niego Agnieszką, postawiły go do pionu, na tyle dobrze, że cały dzień jest na chodzie. Na tyle, na ile potrafi i może ktoś będący po udarze.

Nie wiem, co było powodem, że ten pan jest przykuty do wózka, nie pytałam, nie wypadało. Po chwili usłyszałam dzwonek telefonu, dochodzący z wózka.

– No witaj. Jadę do sklepu, pomaga mi pewna uprzejma pani – odezwał się pan na wózku – podjedziesz pod sklep?

Słyszałam tylko dochodzące odgłosy słów kobiety.

– Karolina zaraz przyjedzie – powiedział do mnie, jakbym znała jego Karolinę.

Uśmiechnęłam się wchodząc do sklepu, a właściwie wjeżdżając wózkiem inwalidzkim. Wspomnienia ze szpitala powróciły, widziałam sporo osób na wózkach, kobiet i mężczyzn, w różnym wieku. Chyba był jedynym w tej okolicy, który jeździł na wózku, w dodatku bez opieki.

– Co dla pani? – spytał mnie sprzedawca, jakby nie dostrzegając pana na wózku – on sobie poradzi – dopowiedział, wyczuwając moje zakłopotanie.

– Ja chcę tylko wodę mineralną – powiedziałam.

– Na pewno wodę? – usłyszałam znajomy głos za sobą.

Dopiero gdy się odwróciłam, byłam w niemałym szoku. Przede mną stała Karolina, cała roześmiana. Miałam sto myśli naraz, prawdziwy wodospad myśli toczący się przez kaskady. Chciałam ją spotkać? No to spotkałam. Ale kim ja jestem? Przyciągam myślami? Akurat Karolinę? Jeśli tak się dzieje, to dlaczego akurat ją? Co się pomiędzy nami dzieje i dlaczego?

– Chodźmy już, nie będziemy tutaj nocować, tylko mam prośbę, ponieważ przyjechałam samochodem, czy mogłabyś przypilnować Marka na wózku? Ja podjadę tam skąd go wzięłaś, czyli pod dom. Tam na was poczekam – powiedziała.

– Przepraszam bardzo, nawet nie przedstawiłem się. Jestem Marek, kuzyn Karoliny – przedstawił się pan z wózka – i przepraszam za kłopot, który sprawiam. Mam problemy z nogami. Pewnie pani chce iść dalej.

– Aśka chętnie zostanie u nas, tak się składa, że się znamy – rzekła Karolina. – Wrócimy razem do Szczecina.

Nic nie mówiłam, tylko chwyciłam wózek Marka i ruszyliśmy z powrotem, w stronę domu. Karolina zaś wsiadła do auta i podjechała pod budynek, gdzie spotkałam Marka. Dostrzegłam, jak wyciągała z bagażnika zakupy i zanosiła je pod drzwi wejściowe. Wejście do domu było odpowiednio wyprofilowane pod wjazd wózka inwalidzkiego, były oprócz tego normalne schody dla nas, sprawnych ruchowo. Po kilku minutach byliśmy z Markiem pod domem. Ciągle myślałam – co tutaj robi Karolina, i jakim cudem nasze drogi się ponownie zeszły?!

– Wejdź do środka, tam odpowiem na wszystkie twoje wątpliwości – powiedziała otwierając drzwi wejściowe. Wpuściłam pierwszego Marka, jako gospodarza. Był to

piętrowy budynek zbudowany lata temu, jedynie ślady przerobionego wejścia mówią, że był stosunkowo niedawno poprawiany.

 


Dla Radia MŁODZI-WOLNI

oraz Miesięcznika KREATYWNI
[imię, nazwisko]

Free Joomla! templates by AgeThemes